Dwa kolory... czarny i biały, totalne przeciwieństwa będące krańcem palety barw. Dlaczego taki blog? Bo podobno ja taka jestem. Jak twierdzi mój mąż postrzegam wszystko albo na czarno albo na biało. Nie ma dla mnie żadnych pośrednich odcieni - mówi to w kontekście szarości ;) To tak jak z sinusoidą przy czym są tylko jej krańce. Góra albo dół. Cóż... ja tak nie uważam. Świat ma dla mnie pełną paletę barw. Jednak Wy czytelnicy sami to ocenicie czy widzę tylko czarny i biały czy może przemknie gdzieć w moich uczuciach, myślach, zachowaniu i wszystkim tym co przeleję słowami na bloga jakiś odcień niebieskiego, różowego czy też innego koloru.











wtorek, 5 lipca 2011

Częściej jest czarno niż biało

Dawno nie pisałam nic osobistego bo jakoś ani czasu na to nie miałam ani chęci. Jednak dzisiaj w końcu trzeba ulżyć duszy i przelać parę słów tutaj. 
Codzienność w moim życiu obecnie jedno ma imię - ciągłej prośby o zainteresowanie rodziną. M. od około 2 miesięcy pochłoną się całkiem w życie fundacji. Poza nią nie ma nic. Twierdzi, że robi to wszystko dla nas jednak ja odbieram to zupełnie inaczej. Od rana do nocy jest poza domem. Określiła bym go mianem gościa. Kiedy już jest tym gościem też w ręce trafia mu papier i siedzi i kręci te swoje rurki. Zero tematu, zero rozmowy nie mówiąc już o zajmowaniu się dzieckiem. Kiedy ostatnio będąc u nowo poznanych znajomych, który mają malutką córeczkę stwierdziłam, że chciałabym mieć jeszcze jednego maluszka M uniósł się i powiedział: JESZCZE JEDEN HOMONT MI NA SZYJĘ CHCESZ ZAŁOŻYĆ? 
To bardzo zabolało. Jak mógł nazwać tyle oczekiwane dziecko "homontem". Nie wytrzymałam i odburknęłam, że i tak się tym dzieckiem nie zajmuje i nie utrzymuje to dlaczego nazywa je homontem. 
Zaświeciło mi się teraz pytanie w głowie: czym wobec tego jestem ja, jeżeli dziecko jest homontem. 
Tak własnie wygląda moja rzeczywistość. Maluje się bardziej w czarnych niż białych barwach. 
Dzisiaj miarka się jednak przebrała!!!!


Pozew o separację napisany i o ile jutro załatwię wszystkie niezbędne dokumenty o tyle zostanie wysłany. A jak nie jutro to we czwartek. 
Bardzo żałuje tego, że jakieś półtorej miesiąca temu dałam mu jeszcze jedną szansę tracąc tym samym możliwość kupna domu za bezcen (oczywiście do przewiezienia i remontu). Teraz będę znów wertować gazety w poszukiwaniu okazji. Mam nadzieję, że dość szybko się ta okazja zdarzy i będę mogła się wyprowadzić i czym prędzej się uwolnić się od tego toksycznego związku. 
Gdyby nie kotek i piesek - o którym jeszcze nie wspominałam a którego mam od około 1,5 miesiąca - to już dziś by mnie tutaj nie było. 
Dawno temu wymyśliłam sposób na dalsze życie i chcę go realizować. Choć nie w pełni tak jak było to zaplanowane ale w 70%. Od października zaczynam drugą podyplomówkę czyli jakieś półtorej roku z głowy, potem pół roku praktyki i dostanę w końcu państwowe uprawnienia :)
A drugie dziecko???!!!! Myślę, że to nie problem - wystarczy chcieć!!!



niedziela, 8 maja 2011

Mądre słowa - aforyzmy perełki - moje

Swojemu mężowi umiem powiedzieć jedno: Kochać może każdy, nie każdy może jednak może być kochany!!!! - to moje i tylko moje powiedzenie. Każdy kto je zacytuje musi podać mnie jako jego autora (Katarzyna Lubańska)
Dlaczego taki aforyzm???? Jest wiele powodów. Główny - moje uczucia i przeżycia. 
Oto kilka z nich (pozwolę sobie zacytować): 
"Topisz swe kłopoty w alkoholu?
Nie rób tego,
one umieją świetnie pływać".
Yves Mirande - dzisiaj pozwoliłam sobie utopić swoje smutki (nie wiem jak fachowo nazwać swój stan - smutkiem on nie jest - bardziej rozgoryczeniem) w 4 piwach. Jednak takie topienie mi zdarza się rzadko - częściej cytat tyczy się M...

Oto następny: 
"Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję".
Dojrzała miłość mówi:
"Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham". 
Erich Fromm - To M... powinien gruntownie przemyśleć a nie rzucać słowa na wiatr... 
Jeszcze jeden cytat dla M:
Ten, kto mówi kłamstwo, nie uświadamia sobie,
jak wielkiego zadania się podejmuje,
bo będzie musiał wymyślić
jeszcze dwadzieścia innych kłamstw,
żeby podtrzymać to jedno.
Alexander Pope,
I następny (specjalny dla ... M):
Człowiek zdolny jest do sumiennego spełniania
obowiązków dopiero, wtedy, gdy narzuci sobie
więzy pewnych rygorów, dyscypliny,
powściągliwości i wyrzeczeń. W zamian
za przyjęcie tych więzów wyzwala się z więzów
samolubstwa, chciwości, lenistwa,
pijaństwa, wygodnictwa -
i staje się naprawdę wolny
w swoim działaniu.
ks. Tadeusz Olszański,
Podsumowując: (cytatem oczywiście)
Nie staraj się mieć ostatniego słowa,
staraj się uczynić ostatni krok.
Gilbert Cesborn - to coś czemu staram się sprostać ja :)
M... życzę tylko:
Życzę ci odwagi słońca, które mimo nędzy
i ogromu zła tego świata, dzień po dniu wschodzi
i obdarza nas blaskiem i ciepłem swych promieni.
Phil Brosmans
oraz tego:
To, co możesz uczynić nie jest tylko maleńką
kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym,
co nadaje znaczenie twojemu życiu.
Albert Schweitzer
Ja po prostu chcę powiedzieć:
Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się
najpiękniejszym dniem twojego życia.
Mark Twain,
Umieć żyć to: żyć lekko bez lekkomyślności,
być wesołym bez swawoli, mieć odwagę bez brawury,
zaufanie i radosną rezygnację.
Theodor Fontane

Te 11 lat które minęły wczoraj dla mnie było wszystkim dla M... nie wiem
Pomimo, ze każda chwila radości
trwa niezmiernie krótko, a później znika,
zawsze jednak pozostawia za sobą
trwałą nadzieję
i jeszcze trwalsze wspomnienie.
Jean Paul - dla mnie te wspomnienia dawały siłę. 
Nawiązując do chwil obecnych:
Lepiej wspólnie mówić,
niż przeciwko sobie milczeć.
Ignatio Silon





wtorek, 19 kwietnia 2011

Urlop ale krótki

Po długiej chwili milczenia na blogu i zbyt krótkim urlopie jak na warunki w których go spędzaliśmy wracam :)
Wyjazd 8.04 ok 20.40 z Białej Podlaskiej. Michalinka w miarę spokojna w swoim nowym super foteliku szybko usnęła. Noc jechałam ja aż do ok. 7.00 gdy stanęliśmy w Czechach na jakiejś stacji bo już nie dawałam rady. Ciężko mi się prowadziło bo były straszne wichury i mnóstwo połamanych wielkich radeł drzew na drogach. Mała na szczęście w nocy zbytnio się nie budziła. wstała raz ale bez żadnego płaczu tylko na pić. Po rannej pobudce Michaśka zaczęła obczajać co się dzieje. Reszte trasy robił Marcin. W Austrii mnóstwo postojów bo Michalinie świeciło słoneczko przez szybę i robiła się niespokojna.
Na miejscu byliśmy po ok 23 h.
Pierwszego dnia 30 st. C. więc od rana na plaży. Niestety nie wzięłam stroju ale miałam super fajne kolorowe  majteczki i bluzeczkę więc mogłam się rozebrać.



Michalinka od razu pokochała morze - nie ważne, że było dość zimne biorąc pod uwagę porę roku :) Piach i delikatne fale na szczęście nie były takie lodowate. Moczyła nogi i pieluchę. Po pierwszym dniu przyniosła w niej tonę piachu. Cóż nic dziwnego po takiej zabawie. 



Kiedy tatuś zaczął się nią więcej zajmować to w chwili gdy traciła go z oczy zaczynał się krzyk "TATA" i prawie płakała. 

Niestety po dwóch dniach pogoda zaczęła szwankować - była nawet burza wiec przez ten czas trochę pozwiedzaliśmy miasto. 





Michalinka też miała mnóstwo uciech. 



Karmiła nawet żółwie ;) 


Niestety po tygodniu trzeba było wracać. Planujemy jednak kolejny wyjazd w czerwcu :)


piątek, 25 marca 2011

Trzy tygodnie przeziębienia

Jakieś trzy tygodnie temu złapało mnie przeziębienie. Jak to z przeziębieniem bywa nie męczyło mnie mocno więc początkowo tylko polopirynka, wit. C i rutinoscorbin. Niby tylko niewielki katar i kaszel. Podobne objawy były u Michalinki i Marcina. Po tygodniu kaszel się nasilił więc doszedł do leków syrop. I tak to się ciągnęło z coraz to bardziej narastającym kaszlem. Moja mamuśka stwierdził, że: "jestem stara i głupia i nie szanuję własnego zdrowia". Ja ciągle przekonywała, że z przeziębieniem nie idzie się do lekarza. Jednak od ok 4-5 dni kaszel dopadł mnie na tyle mocno, że wczoraj nie wytrzymałam i poszłam. U małej kaszel też się nasilił więc pierwsze kroki poczyniłam do pediatry. Diagnoza: zapalenie oskrzeli. Antybiotyk, syropki, itp. 
U mnie okazało się jeszcze gorzej. Dostałam ochrzan, że tyle zwlekałam. Zapalenie tchawicy i oskrzeli. Oczywiście antybiotyk, jakieś obrzydlistwo rozkurczowe na oskrzela i syrop. Jak na razie rezultatów prawie nie widzę. No może jedynie nie pieję tak przy oddychaniu. 
Tak więc lepiej nie zwlekać z wizytą u lekarza. Mam nauczkę zdrowotną i finansową. 

czwartek, 10 marca 2011

Dokumenty

Dzisiaj w wyniku pewnego zbiegu przypadków stwierdziłam bardzo dziwne rzeczy, które mają związek z samochodami. A mianowicie... po co robić badania techniczne auta? Marcin miał wypadek w listopadzie 2010, od stycznia tego roku po naprawie jeździmy autem bez dowodu rejestracyjnego. Na terenie miasta ani jednej kontroli przez Policję :) Druga kwestia to badania techniczne, które powinniśmy zrobić ze względu na zabrany dowód po wypadku. Jednak... aby te "powypadkowe" zostały podbite musimy wymienić pęknięte lusterko kierowcy i zapłacić za nie prawie 100 zł. Następnie w kwietniu zrobić normalny przegląd techniczny ponieważ kończą nam się - chyba 08.04.2011 - badania okresowe. Ponieważ mamy instalację gazową opłata wynosi 180 zł (o ile w tym roku nie podrożało). Wobec czego stwierdziłam, że nie będziemy ich robić ani tym samym odbierać dowodu rejestracyjnego. Za brak dokumentu grozi jedynie 50 zł mandatu. Przez 2 miesiące obyło się bez kontroli nawet poza miastem. Ostatnio wybraliśmy się 150 km od Białej Podlaskiej i też na szczęście nikt nas nie zatrzymał. Koszt badań to łącznie prawie 300 zł do tego wymiana lusterka (ok. 30), wklejenie hologenu, który straciliśmy jakieś 8 lat temu zaraz po kupnie auta - min. 150 zł co daje łącznie prawie 500 stówek wraz z wyrobieniem nowego dowodu. Tak więc musielibyśmy w ciągu roku być kontrolowani 10 razy aby dostać mandatów na 500 zł. Przez tyle lat ile jesteśmy małżeństwem może 10 razy zatrzymywała nas Policja więc jaki jest sens robienia badań i wyrabiania dowodu. Tym bardziej, że firmy ubezpieczeniowej to nie interesuje czy mamy dowód i badania czy nie. 
Co sądzicie o tym???? Podejrzewam, że niektórzy stwierdzą, że kopnięta jestem ale co tam...

środa, 23 lutego 2011

Podróż marzeń - ciąg dalszy

Codziennie myślę o tym kiedy zacznę spełniać marzenia. Jak na razie poświęcam się spełnianiu marzeń Marcina - czyli na tyle ile mogę pomagam mu w Fundacji. Jednak coraz bardziej wciągać mnie zaczyna Antarktyda. Siedzę i przeglądam strony z relacjami z wyprawy na niedostępny kontynent. Czytam o  wyposażeniu i ekwipunku jakie musi ze sobą zabrać każdy, kto się tam wybiera i jakie badania wypadałoby przejść. 
Podobnie jak inne wyprawy w regiony polarne wyprawa na Biegun Południowy,  wymaga sprawności fizycznej i przygotowania organizmu do jakże odmiennych i niezwykle  trudnych warunków klimatycznych.
To mnie jednak nie przeraża. Przerażająca jest cena i koszty dodatkowe. 
Kto nie chciałby w realu zobaczyć lodowych fal, które niewyobrażalnie niska temperatura zamroziła w nieubłaganym bezruchu. Ich majestatyczność, tworzy tak nierealistyczny krajobraz, że aż trudno uwierzyć, iż takie widoki wybrańcy mogą podziwiać na naszej planecie. 



Teoretycznie co miesiąc odkładając 1000 zł za 30 miesięcy będę w stanie spełnić swoje największe marzenie :)  
A może szczęście się do mnie uśmiechnie i wygram w LOTTO hihihihi - kto wie :)


sobota, 19 lutego 2011

pierwsze warsztaty

Ciężko było mi rano zwlec się z łóżka. Piszę zwlec bo wstałam o 8 rano a dopiero ok. 4.30 poszłam spać. Piątkowa impreza zbyt mocno się przeciągnęła przez pewnego Pana S., który dawał upust swojemu głosowi (od ok 1.30 śpiewał). 
Wszystko zaczęło się niewinnie. Mieliśmy poznać partnera naszej dobrej koleżanki Katarzyny A. Jako gospodarze, kupiliśmy 0,5 wódki, winko i 4 piwka dla urozmaicenia. Oni jednak przynieśli również 0,5 l wódeczki i tym sposobem alkoholu zrobiło się aż za nadto uważam. 
Ja byłam dość wstrzemięźliwa i piłam winko. Wyjątkowo po drugim kieliszku zaczęło mi się chcieć spać ale skończyłam na czterech. 
Marcin po pierwszej flaszce, która pękła w ciągu niespełna 40 min. lub może nawet szybciej zrobił się fajnie zakręcony. Określiła bym to mianem "pod humor". K. i S. też humory dopisywały więc towarzystwo powoli się rozkręcało. 
Sztywna na początku gadka zmieniła się w zabawne opowieści "o widzianym i zasłyszanym" a Sylwester jako doświadczony dziennikarz SE miał się czym pochwalić. Druga butelka "wyparowała" podobnie ekspresowo jak pierwsza. M. jej już prawie nie pił. Sylwek za to się nakręcił i zamówił jeszcze jedną, którą praktycznie wypił sam bo K. i M. już odmówili. 
W między czasie zaczęły się tańce, wesołe fotki itp. 









NIESTETY NIE MAM FOTKI Z MĘŻULKIEM BO WSZYSTKIE BYŁY ROZMAZANE

Sylwek tak się ociągał ze swoją butelką, że zrobiła się 4. Ponieważ K. była już "mocno zmęczona" postanowił zostawić resztę i kazał zamówić im taxówkę.
Po nieprzespanej nocy nadszedł ciężki dzień. 

sobota, 12 lutego 2011

Nasza fundacja

W końcu oficjalnie mogę napisać o naszej fundacji. Jeszcze przed wielkimi kłótniami spisaliśmy akt założycielski. Potem był remont biura przez który dochodzio do liczych i groźnych spięć a teraz już tylko czekamy na dokumenty z Sądu. Długo to trwało ale na reszcie będzie można rozwinąć skrzydła.
Celem fundacji jest popieranie i promowanie wszechstronnego rozwoju rękodzieła polskiego, a zwłaszcza wspieranie rękodzielników i twórców ludowych
Teraz będziemy szukać ludzi do pracy bo sami we dwójkę nie poddzwigniemy wszystkiego. Jest tyle pomysłów, że nie wiem za który się łapać. Tylko, że osoby, które są prócz nas w zarządzie i radzie nie wykazują żadnej inicjatywy. Może jak zatrudni się kogoś od marketingu, pozyskiwania funduszy, trenerów i mistrzów rękodzielnyczych wtedy sprawy posunął się do przodu.
Na razie organizujemy warsztaty rękodzielnicze z papierowej wikliny w bialskich szkołach podstawowych. Dzieci są świetnymi twórcami - nie ważne że jednemu wychodzi lepiej, drugiemu gorzej. Nie zrażają się i podchwytują każdy pomysł. Są po prostu genialne.
Wszystkich rękodzielników zapraszamy do współpracy :)

poniedziałek, 7 lutego 2011

Zmiana wizerunku

Kilka dni temu byłam u fryzjera. Stwierdziłam, że po kilku latach nalezy dokonać jakiejś zmiany ze swoją czupryną. Miał być na dość krótko z delikatnym irokezem ale jak na początek to za wielkie extrime i po prostu ścięłam się na krótko po dziewczęcemu.
Miało być mniej więcej tak:
Oczywiście dziwne by było gdyby fryzjerka obcięła mnie zgodnie ze zdjęciem jakie jej pokarazał.
Ogólnie rzekła bym - tu za długo, tam za krótko ale niby podobnie. Za kilka tygodni odwiedzę ją ponownie i wyraźniej powiem gdzie jak ma być.
Teraz jest tak trochę po babcinemu (fryzura a'la moja mama - kobieta 50+). Ważne, że włosy dadzą się ułożyć inaczej niż standardowo więc jak babcia nie wyglądam.
Może zrobię sobie w końcu fotkę to ocenicie jak wyglądam.

sobota, 5 lutego 2011

Cała prawda o maturzystach i nie tylko

Przez kilka dni nic nie pisałam, bo brakowało mi czasu. Maturzyści żyć nie dawali :) Jaka będzie ta obecna młodzież.
Wpadłam ostatnio na serię filmów - "MATURA TO BZDURA" a oto jeden z nich

wtorek, 1 lutego 2011

Podróż marzeń: magiczny świat - Antarktyda

Przez ostatnie dwa dni zamieszczałam na blogu zdjęcia z mojej podróży marzeń (na razie wirtualnej). Tak to właśnie Antarktyda.
Nie jestem normalną osobą marząca o wycieczce do egzotycznego kraju bo tam większość z nas może sobie pojechać - oby tylko było go stać. Od dziecka lubiłam zimę. Parę lat temu stwierdziłam, że moje niespełnione i największe marzenie to wyprawa do krainy wiecznych lodów. Niestety po pierwsze nie stać mnie na to - jak na razie - a po drugie każdy komu o tym mówię stuka się w czoło i stwierdza, że "mam nierówno pod kopułka". Nie mam więc nikogo ze znajomych kto marzyłby o tym samym. Nawet mój mąż twierdził jak mu powiedziałm o tym, że mi odbiła. Ale ja wierzę, że dopnę swego i kiedyś zobaczę krainę niebieskich skał lodowch.
Film "Marsz pingwinów" oglądałam chyba z 15 razy.


poniedziałek, 31 stycznia 2011

Różne smaki

Podejrzeń ciąg dalszy
Dzisiaj jakby mną rządziło jedzenie. Rano ciasteczka Lu kakaowe z mlekiem, potem kotlety mielone na obiad a wieczorem to w ogóle się działo. Boczek, zapiekanki. Potem wysłałam M. do sklepu po konserwę mięsno - tłuszczową b miałam na nią smaka. 3 kanapki ze smalcem i cebulą. Następnie galaretka ananasowa. Potem zupka Vifon kurczakowa na sucho.
Co się ze mną dzieje????
Jeżeli to nie pierwsze objawy to co?

sobota, 29 stycznia 2011

Podejrzewam...

Nie wiem, czy powinnam się cieszyć czy rozpaczać. Lekarz na ostatnim USG ostrzegał mnie, żeby uważać bo mogą być trojaczki i... zaczynam podejrzewać, że mogę być w ciąży. Niby od terminu jeszcze kilka dni ale jakoś dziwnie się czuję. Boże, jeżeli okaże się to faktem oby nie zgodnym z przepowieściami lekarza. Nie wyobrażam sobie teraz ciąży a tym bardziej mnogiej. To byłby jakiś totalny zwrot w moim życiu i to mało powiedziane. Nie tylko w moim ale w M. i Michaśki - choć ona jeszcze mało rozumie.
NA SZCZĘŚCIE TO NA RAZIE TYLKO WYMYSŁY I PODEJRZENIA.
Jak @ nie przyjdzie za 5-7 dni będę testować.
We wtorej idę do gina na wizytę kontrolną po antybiotyku więc może rozwieje moje obawy chociaż to niby ciut wcześnie.

piątek, 28 stycznia 2011

Totalne nudy

Tak nudnego dnia już dawno nie miałam. Cały upłynął praktycznie na zabawie z Michalinką. Artystka znalazła dmuchaną piłkę i nie było możliwość aby ją schować więc cóż - mama musiała się wysilić i nadmuchać.
Ileż było zabawy, radości i krzyku.
Moja mała piłkarka.
Na szczęście po długim wieczornym spacerze szybko poszła spać a ja wzięłam się za przeglądanie i pożądkowanie zdjęć bo w końcu muszę zanieść je do wywołania aby zrobić babci prezent w postaci albumu z wnusią.

Michalinka z babcią Marysią

Jak oglądam zdjęcia kiedy miała miesiąc nie mogę uwierzyć, że była taka malutka. Dlaczego dzieci tak szybko rosną?

Michasia - miała wtedy ok. 2 tyg.


Michaśka zaczyna gugać

Chciałabym aby zawsze była taka kochana jak wtedy bo teraz zaczyna pokazywać humorki (to chyba ma po tacie)

środa, 26 stycznia 2011

Maturzyści i studenci - pisanie prac

Nie wspominałam o tym wcześniej ale od kilku lat pomagam maturzystom i studentom przy pisaniu prac. Mówiąc ogólnie piszę prace - a co oni już z tym robią to nie moja sprawa ;) 
Cały dzisiajszy dzień minął pod hasłem "Motywy patriotyczne w literaturze i sztuce".
Ciężko jest pisać pod czyjeś dyktando tzn. pod literaturę, którą wybrała maturzyście niedoświadczona matka, nie do końca mająca pojęcie o treści wybranych utworów, toteż swoje wypociny produkowałam przez około 10 godzin, gdzie normalnie zajmuje mi to około 3.
Ważne, że skończyłam.

Nawiązując jednak do pracy tu zacytuję Kopernika i odniosę się do tego: „… nie ma obowiązków większych nad obowiązek względem ojczyzny dla której życie należy poświęcić …
Czy są teraz tacy patrioci? Ja się za taką nie uważam i podejrzewam, że mało bym ich znalazła. Biorąc pod uwagę naszych rządzących w ogóle już tego nie widzę. Chciało by się w tym miejscu Mikołaja Reja wspomnieć, który kiedyś krytykował szlachtę, duchownych i chłopów.
Szlachta krytykowana była przez niego za przekupstwo, życie ponad stan i wadliwą gospodarkę finansową. Czyż nie widzicie w tym porównaniu naszych parlamentarzystów,którzy tylko kasę chcą się nachapać a kraj i ludzie ... "a jakoś to będzie" - potoczy się swoim torem.
Duchowni (Ojciec Rydzyk i jego mafia) - bez komentarza.

A chłopi to ogół społeczeństwa która nic nie robi i powstaje tylko przy narodowych tragediach.


Teraz siedzę, nad praca znajomej. Wielka pani magister ma z niej być a tu i licencjata jej pisałam i magisterkę piszę. Tak to jest obecnie z naszymi magistrami, którzy uczą dzieci w szkołach lub po znajomości obejmują stołki i chodzą z głową w chmurach.
Nawet niektórzy komendanci są tak "leniwi" i "oświeceni" w kwesti tego co studiowali, że trzeba im pracę napisać. Zdarzają się też wykładowcy z aspiracjami doktoranta. Ci to już w ogóle nie mają czasu, wobec czego jak się doszkalam dzięki nim i nie narzekam na wynagrodzenie ;)
Może kiedyś wykorzystam stare znajomości.
Gdyby ktoś chciał skorzystać zapraszam.

W międzyczasie dla oderwania myśli od pracy i relaksu, odświeżyłam starą znajomość z kolegą z Turcji. Przy okazji przypomnę sobie trochę dawno nie używany angielski. Się przystojniak z niego zrobił, choć śmię twierdzić, że zawsze był niczego sobie.

niedziela, 23 stycznia 2011

Amatorka kolorowych trunków

Z utęsknieniem czekałam na sobotę. Mój kochany kolega Daruś obiecał mi przywieźć trochę dobrych trunków. Obiecywał od tygodnia. Jednak jak to zwykle po długiej trasie wykręcił gdzieś i alkohol dostanę dopiero jutro (a tak liczyłam na szklaneczkę whisky z lodem)
W sumie miałam smaka na absynta ale skąd go wziąć jak najbliżej jest w Cieszynie Czeskim. Buuuuuu
I tu wracają wspomnienia z wakacji. Się działo nad Białym


Fotki są mało udane ale ważne że moje (po kliku głęęęęęęęęęębszych)

Dla mało wtajemniczonych:
Absynt - nazywany popularnie "zieloną czarodziejką" zyskał olbrzymie powodzenie w drugiej połowie XIX stulecia, kiedy to był masowo spożywany jako ulubiony aperitif, szczególnie we Francji, Włoszech i Szwajcarii.
Czeski Absynt - 70%

Oryginalny był sposób konsumpcji apsyntu: był on podawany w kieliszkach z dodatkiem kostki cukru, szklanki wody i dziukowanej łyżeczki. Kostkę cukru umieszczano na łyżeczce i polewano wodą, które przechodząc przez cukier ściekała w postaci rzadkiego syropu do kieliszka z absyntem, tworząc opalizujący, mleczny płyn.


Wskutek stwierdzenia, że zawarty w olejku eterycznym piołun (thujon lub tanaceton) przy nadmiernym spożyciu wpływa szkodliwie na system nerwowy. Łączono go z licznymi zbrodniami, szczególnie morderstwami, popełnianymi pod wpływem trunku. Wobec tych faktów produkcja trunku na początku ubiegłego stulecia została zakazana w krajach europejskich za wyjątkiem Hiszpanii, gdzie absynt jest produkowany w Tarragonie przez firmę Pernod oraz w małych destylarniach w Czechach. 


czwartek, 20 stycznia 2011

Coś na poprawę humoru

Koty... któż nie słyszał ich na wiosnę ale z filmiku zawsze można się pośmiać


Stwierdziłam, że w końcu trzeba coś wesołego wrzucić na bloga bo do tej pory same smuty i moje żale były.
Jakoś nigdy nie widziałam mojej Dziuńki w takiej akcji. Jak była młodsza lub raczej dużo młodsza ganiała wszystkie koty z podwórka. Teraz po "wypadku okiennym" stała się spokojną kanapową kotką.
Od kilku dni kicia poczuła wiosnę ale takich odgłosów nie słychać ;)
Małe kociaki będą za ok 2 miesiące. Fotki po narodzinach

środa, 19 stycznia 2011

Sielanka i szalone pomysły

Cóż za spokój ogarnął nas ostatnio
Czuję się prawie jak Kochanowski pod lipą pomijając fakt nie posiadania lipy :)
Full pomysłów miota się po głowie. Jedne, niektórzy by rzekli szalone inni, że głupie. Pewnymi z nich chcę się pochwalić.
Każdy jako dziecko chciał latać - którzy nie marzy o tym często nawet jako dorosły. Ja postanowiłam wcielić to w życie.
Zaczęłam przeglądać sieć gdyż pierwsze co wpadło mi na myśl to skok na bungy (czy jak kto woli bangee). Przekierowało mnie na stronkę o skokach w Verzasca. A co tam ... jak skakac to do razu na całego. Po co bawić się w jakieś skakanie z dzwigu. Wyznaję zasadę, że najlepiej od razu "na głęboką wodę".
Tama jest imponująca. W końcu trzeba zacząć spełniać marzenia :)



Chciało by się powiedzieć cóż za widok.

Kto nie pamięta sceny z Goldeneye i Panem Bondem
http://www.youtube.com/watch?v=eBq8K-Y2B4g

Marcin stwierdził, że już całkiem mi odbija i nie wierzy w to, że chcę to zrobić a tym bardziej, że bym skoczyłą. Stwierdził, że co innego oglądać na youtube a co innego stanąć na krawędzi nad przepaścią o wysokości 220 m. Ja jestem jednak zdania, że do odważnych świat należy :) Nie twierdzę, że skoczyłabym ale o jakieś pomysły na rozrywkę trzeba mieć.
Prócz skoku głupków w Verzasca jest tyle fajnych miejsc do zwiedzania a widoki aż zapierają dech w piersiach nawet gdy się je ogląda w sieci. Co będzie w takim razie w realu?

Most w Dolinie Verzasca

A i ponurkować w rzece można. 


Drugi pomysł jest równie szalony. Ze względu na obecną sielankę jaka panuje między mną a M. stwierdziłam, że na rocznice ślubu chciałabym zafundować nam skok ze spadochronem. Tu jednak pojawia się problem. Trzeba ukończyć kurs. Ja bym się zdecydowała ale jak namówić na to mojego kanapowego lenia, którego jedyną rozrywką jest oglądanie TV.
Małymi kroczkami może jednak się uda.

Pierwszy krok już wykonałam. Udało mi się namówić M. na łyżwy. A co niech się chłopak porusza trochę, choc twierdzę, że po 10 min. zrezygnuje, tym bardziej, że sam mówi, że nie będzie robić z siebie błazna bo nie umie jeździć.
Może jakieś zdjęcia z tego wyjścia będą :)

czwartek, 13 stycznia 2011

Równowaga

Z sercem na ramieniu odebrałam wyniki. Wstępnie przejrzałam i praktycznie nic nie odbiegało od normy. Uff.......... pomyślałam. Potem zaniepokoił mnie wynik rozmaru bo stwierdziłam że limfocytów jest jakoś dużo ale cierpliwie czekałam na "orzeczenie" przez lekarza.

Pani doktor powiedziała, że wyniki sa prawie idealne więc raczej nic niepokojącego dziać się ze mną nie powinno. Tylko nadal zastanawiała się skąd te powiększone węzły chłonne i nie znalazła wyjaśnienia. Stwierdziła, że trzeba je obserwować i podleczyć antybiotykiem.
Za tydzień kolejna wizyta.
Życie wróciło na swoje tory.
JUPIII...........
M. jak się tylko dowiedział, że raczej nic mi nie jest znów stał się wredny i opryskliwy. Cóż... mogłam się tego spodziewać. Ciekawe kiedy "chmura gradowa" wybuchnie.

wtorek, 11 stycznia 2011

Strach ma wielkie oczy

Od wczoraj wiem co znaczy powiedzenie "strach ma wielkie oczy". Wizyta u chirurga zakończyła się wielkim dołem i tysiącem myśli co dalej.
Diagnoza - nieciekawa. Po prostu powiększone węzły chłonne bez określonej przyczyny. Żadnego stanu zapalnego, przeziębienia, bólu. Po prostu nic.Orzeczenie ciężkie do przełknięcia: jeżeli w ciągu miesiąca nie zniknie a badanie ginekologiczne nic nie wyjaśni może to oznaczać "jakieś świństwo". Będzie konieczna biopsja gdyż takie są pierwsze objawy np. białaczki.
"Ale Pani się nie martwi. Muszę powiedzieć wszystkie ewentualności, żeby potem nie było pretensji, że nie poinformowałem. Ważne, żę węzeł boli - bo przy nowotworach w 90% nie bolą" - tak mnie pocieszył Pan doktor.
Dzisiaj kolejna wizyta u lekarza ogólnego. Pani doktor stwierdza "pakiet powiększonych węzłów chłonnych" i nadal żadnej przyczyny. Skierowanie na badania. Morfologia z rozmazem, OB, mocz.
Ginekolog też nic nie stwierdził. Ale dla pewności w piątek mam mieć USG.

Tysiące myśli krąży mi po głowie. Strach, przerażenie i obawa o przyszłość. Ciągle myślę o Michalinie. Co by było gdyby mnie zabrakło. Nie wyobrażam sobie aby Marcin był ją w stanie wychować. On jest ciągle zajęty sobą. A moja mamuśka? Nie utrzymałaby siebie i Michaśki z jednej emerytury.

Boże jakie to trudne odpędzić złe myśli od siebie.
Staram się jednak myśleć, że to nic złego. Może to po grybie żołądkowej, może coś mi się w brzuchu dzieje i tyle. Rzaden tam RAK!!!!

Mówię sobie: GŁOWA DO GÓRY i DO PRZODU - ale to bardzo ciężkie

sobota, 8 stycznia 2011

Cisza

"Cisza pozwala nasłuchiwać
tego tajemniczego głosu,
który mówi w nas
dla przemiany naszego życia."
Dag Hammarskjold

Tych kilka dni upłynęło w mniejszym lub większym spokoju ale ogólnie nazwałabym je "ciszą". Praktycznie zero słów. Jakakolwiek wymiana zdań prowadziła do sprzeczki. Więc po co słowa. Lepsza jest cisza.
Wczoraj długa rozmowa i... poprawa sytuacji. Tylko dlaczego? Może dlatego: 
Szybka wizyta u lekarza rozdzinnego z powodu guza w pachwinie. Brak diagnozy. Skierowanie do szpitala do chirurga. Tam jednak już godziny pracy się skończyły - choć na gabinecie lekarskim było napisane że w piątek przyjmuje do 18.30. Gabinety w mieście też zamknięte. Na izbę nie pojechałam - bo nie boli (to tylko jakiś guz).
Milczenie. Marcin znów gdzieś jedzie.
Siedzę w łazience i sprawdzam piersi. Dwa guzki wyczuwalne pod palcami. STRACH. Łzy. Nie przyjmuję jednak do wiadomości, że to może być coś złego.


Wieczorem mówię mu o tym.
I od tago momentu coś pękło. Jest jakiś inny.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Męska decyzja

Wczoraj albo może warto powiedzieć dzisiaj M. wrócił ok. 0.20. Prosiłam go żeby spał u babci bo wiedziałam, że będzie awantura. Nie otwierzałam drzwi więc dzwonił dzwonkiem, szatpał, kopał. Michalina oczywiście się obudziła ale była nadzwyczaj dzielna bo nie płakała. W końcu stwierdziłam, że trzeba wariata wpóścić do domu.
Kiedy spytałam, dlaczego tak długo go nie było, on stwierdził, że znów zaczynam przepytywanie. Przecież on nic nie zrobił. Zaczął się wydzierać. Chwicił mnie za rękę i popchnął. Zaczłą mi groić, że mnie zabije, że znajdą mnie na wysypisu śmieci. Ja stwierdziła, że wóz albo przewóz. Chciałam, żeby w końcu mnie udeżył. Był jednak twardy. Tylko popychał ze złości. W furii chciał wyrwać pochłaniacz w kuchni - jednak tylko go pogiął.. Wyzywał od idiotek, tumanów (standard - gdzie on nawet matury nie ma a ja gdybym mogła dr-t bym robiła), nierobów, nieuków i niepamiętam jeszcze czego. Ja dałam na luz. Ale...
Wlał sobie flaki. Spytałam czy dobre. A on ze złością, że "ch.. ci w d...", "żal ci?" i pyrgnął salaterką w zlew. Flaki się rozlały a on znów z łapami do mnie. Michalina się obudziła. Wtedy ja nie wytrzymałam i pierwszy raz wezwałam policję - tym bardziej, że po trzeźwemu też mówił, że ma czasami ochotę wziąć młotek i walnąć mnie z tyłu w głowę.  
Nerwy mi póściły. Rozpłakałam się dzicku na ramieniu.
A on. Zrobił się aniołkiem. Zaczął sprzątać to co nabrudził, żeby policja nie zobaczyła.
Pech chciał, że w jednym z policjantów patrolu był nasz znajomy. To on spisywał. Ja zapłakana nie mogłam z siebie słowa wydusić. Powiedziałam tylko że robi rozrubę, wydziera się, rowala naczynia w zlewie. Zapomniałam pokazać na ścianie dziury po poprzednim ataku furii w czasie kłótni.
Policja spisała i spytała, czy chcę, żeby poszedł spać czy ma się wynieść. Stwierdziłam, że lepiej będzie jak pódzie na dół do babci spać.
I cóż. Ubrał się. Wyszedł z nimi ale jak tylko patrol ogjechał przyszedł spowrotem.
Jak spytałam dlaczego przyszedł, to powiedział, że jest głodny i jak chcę to mogę dzwonić po policję to go zamkną.
Był spokojny więc ja się nie odzywałam. Michalinka długo nie usypiała. Miała wręcz ubaw ze mnie bo ja leżałam i szlochałam a ta artystka się śmiała.
A on... chwila moment i usnął. Zostawił włączony telewizor, który jak wzykle musiałam wstać żeby wyłączyć.

Po nocy cisza. Zajął się pleceniem. Nawet jak go poprosiłam to zaświadczenie mi z banku wziął, które niosę od 2 miesięcy do ARiMR.
Babcia dowiediała się dopiero dzisiaj, że była policja. Miała oczywiście swoje wywody, że po co itd. Że jak jej mąż przychodził pijany to szybko go do domu zabierała. Zapomniała tylko o tym, że przez picie zmarł i owdowiała w wieku 50-kilku lat.
Teściowa jak jej powiedziałam, też stwierdziła, że powinnam usiąść i porozmawiać. Jeszce ten jeden ostatni raz (standardowa śpiewka). Bo jak może się wychowywac dziecko bez ojca.
Że Marcin jest jakiś taki zdołowany, że nie wie dlaczego. Ale matka jak to matka. Broni syna. Nieświadomie robi z niego sierotę, która nie umie zarobić na siebie. Kazała drugiemu synowi dać Marcinkowi pieniądze, bo biedny nie ma na chleb i papierosy, bo żona mu nie daje. A M. nawet jeść dla dziecka nie kupił, nie mówić już o pampersach. Cóż... Michalina ma co jeść, pampersów jest całe pudełko więc nie ma się o co matrwić. A teściowej pieniądze... część pójdzie na "przelew" bo M. znów nie ma od kilku godzin. 
Ja się biorę za pisanie bo trzeba coś zarobić dzisiaj ;)  

niedziela, 2 stycznia 2011

Gorycz Nowego Roku

Jakże udany miał być początek roku. Według życzeń, które złożył mi mąż między nami miało być lepiej. Oboje mieliśmy się postarać. Wczoraj ja dochodziłam do siebie po grypie żołądkowej więc nie miał powodu do zaczepki tym bardziej, że ja się prawie nie odzywałam tylko cały dzień leżałam w łóżku. 
Dzisiaj kontynuacja wczorajszego milczenia. Ja standardowo co by nie wszczynać głupich dyskusji "po co np. pojechał z Jackiem tankować samochód" nie odzywałam się. M. oczywiście też. Wieczorem zadzwonił Darek i mężulek miał wyjść jak zwykle tylko na chwilę na dwór a tu 3 i pół godziny mija i nadal go nie ma. Są tylko smsy "Kocham Cię a Ty?". Pieprzenie i mydlenie oczu.
Wychodzi na to, że to tylko ja mam się zmienić. Ja mam nie odzywać się i nie pytać jak wychodzi. Ja mam zrobić jeść. Zająć się dzieckiem. Zarobić pieniądze na dom i jego rozrywki.
Ja tyle razy mówiłam sobie DOŚĆ!!!!
Jestem zarazdą kobietą, która od 6 lat utrzymuje rodzinę. Starcza nam na rozrywkę, raty i normalne życie. Nie wiem czego się boję. Wydaje mi się, że to przez moją kochaną kotkę, której on nienawidz a ja gdybym odeszła musiałabym zostawić ją z nim. Gdybym się wyprowadziła to albo do matki albo na stancję. A co z kotem? Podejrzewam, że długo by nie pożyła moja kochaniutka Dziunia.
Może jest coś więcej w tym ciągłym odkładaniu rozstania na później. Może trochę boję się samotności. Może nadal kocham.
Ciąglę tłumaczę sobie ile razy jeszcze??? 
Tyle razy próbuję naprawiac to co jeszcze zostało. Staram się rozmawiać, docierać do pustej głowy faceta umiejącego jedynie ranić. I po raz kolejny przychodzą mi na myśl słowa: "Największy jest ból gdy rany zadają najbliżsi"


Mówię i pytam jak można być takim bydlakiem aby przedkładać swoje rozrywki nad dobro dziecka. Jakim trzeba być ojcem aby zajmowanie się dzieckiem sprawiało tyle niechęci, trudu i złości. Przecież czekaliśmy na Michalinkę 8 lat. A teraz? Dziecko prawie nie wie co to jest ojcowska miłość.
Mija kolejna godzina a M. nadal nie ma.
Dzisiaj swoje żale zakończę cytatem Karla Jaspers'a: "Nie wolno tracić nadziei, dopóki człowiek żyje z człowiekiem." jednak ile zdoła wytrwać jeszcze ta nadzieja?